Norymberga. Naziści na ławie oskarżonych - cz. 3. Tuż przed powieszeniem Artur Seyss-Inquart, hitlerowski namiestnik w Holandii, wyraził nadzieję, że po wojnie między narodami zapanuje Aresztowano go w końcu w roku 1983 i skazano we Francji na dożywocie. Na celowniku sprawiedliwości . Najbardziej znanym zbrodniarzem, korzystającym z pomocy biskupa Hudala, był Adolf Eichmann, który na trasie swojej ucieczki do Argentyny odwiedził m.in. Zgromadzenie św. Wybrane operacje SB przeciwko związkowi i jego działaczom. Wydarzenia Sierpnia ’80 zwieńczone zarejestrowaniem Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” były dla większości Polaków początkiem nadziei na demokratyzację kraju. Odbywały się jednak pod czujnym okiem Służby Bezpieczeństwa. Grzegorz Majchrzak Kto napadł na Polskę? Dobrzy Niemcy, źli naziści by ratować Samoobronę przed wymiarem sprawiedliwości 24. Autor: Grzegorz Indulski; Autor: Jarosław Jakimczyk; . Opublikowano: 2016-02-07 16:34:57+01:00 · aktualizacja: 2016-02-08 14:50:36+01:00 Dział: Świat Świat opublikowano: 2016-02-07 16:34:57+01:00 aktualizacja: 2016-02-08 14:50:36+01:00 Fot. Głupkowate to i w guście Niemców, których ulubionymi tematami satyry są fizjologiczne funkcje ciała. Szkoda, że nie potrafią się, wzorem Brytyjczyków, śmiać z samych siebie. Tyle zabawnych żartów mogłoby powstać o gwałconych Niemkach oraz przybyszach z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Gdzie byli ci satyrycy i politycy w dzień sylwestrowy? Zobacz „Mainz wie es singt und lacht” (żarty o Polsce od 2h godziny 22 minuty) Oraz satyrę „Extra 3”: Polecamy „ książkę profesora Donalda McKale’a pt.„Naziści. Na celowniku sprawiedliwości”. Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu. Głupkowate to i w guście Niemców, których ulubionymi tematami satyry są fizjologiczne funkcje ciała. Szkoda, że nie potrafią się, wzorem Brytyjczyków, śmiać z samych siebie. Tyle zabawnych żartów mogłoby powstać o gwałconych Niemkach oraz przybyszach z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Gdzie byli ci satyrycy i politycy w dzień sylwestrowy? Zobacz „Mainz wie es singt und lacht” (żarty o Polsce od 2h godziny 22 minuty) Oraz satyrę „Extra 3”: Polecamy „ książkę profesora Donalda McKale’a pt.„Naziści. Na celowniku sprawiedliwości”. Strona 2 z 2 Publikacja dostępna na stronie: Opublikowano: 2016-02-19 14:40:44+01:00 · aktualizacja: 2016-02-19 15:54:18+01:00 Dział: Polityka Polityka opublikowano: 2016-02-19 14:40:44+01:00 aktualizacja: 2016-02-19 15:54:18+01:00 Fot. „To boli, ale łatwo policzyć ilu Niemców straciło życie z rąk Polaków w czasie okupacji: od 25 do 30 tysięcy. Liczba zamordowanych przez Polaków żydów jest wielokrotnie wyższa” - mówi socjolog Jan Tomasz Gross w rozmowie z niemiecka rozgłośnią publiczną „Deutschlandfunk”. Według Grossa 10 do 20 proc. mieszkańców gett z nich uciekło. Następnie „nastąpiła wielka fala, podczas której lokalna ludność zabiła swoich żydowskich sąsiadów”. W Jedwabnem i innych miastach to też były tysiące żydów. Podczas tak zwanej trzeciej odsłony Holokaustu, po likwidacji gett, po masowym mordzie w obozach zagłady, gdy 200 do 250 tys. ludzi usiłowało uciec i ukryć się wśród polskiej ludności, Polacy pomagali w polowaniu na żydów, zorganizowanego przez Niemców, ale wspieranego przez polską ludność. Tylko 40 tys. polskich żydów przeżyło —twierdzi autor „Sąsiadów”. Polacy zabili jego zdaniem więc „dziesiątki tysięcy żydów”. Zdaniem Grossa żądania, by prezydent RP odebrał mu Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi to „reakcja na artykuł, w którym napisał, że Polska jest zobowiązana przyjąć uchodźców”. Zostałem wtedy okrzyknięty zdrajcą —skarży się Gross. Według niego Polacy uważają, że w czasie II wojny światowej cierpieli bardziej lub tak samo jak żydzi. Ale to nieprawda. Zginęły przecież aż 3 miliony żydów! Polacy o tym nie wiedzą, dlatego moje książki i artykuły wywołują taka histerię. Rząd powinien zrobić coś dla nauki historii, ale obawiam się, że wtedy będą próbowali uczyć jednowymiarowej, heroicznej wizji historii, co osłabiłoby Polskę intelektualnie. Znów idziemy w kierunku autorytaryzmu —podkreśla socjolog. Jak zaznacza Kaczyński to „frustrat pełen pretensji, którego największym talentem jest niszczenie instytucji oraz inicjatyw, które są mu powierzane, jak teraz polskie państwo”. Jeśli przyjdzie ambasador do mnie i będzie chciał order, to go oddam. Na razie jednak nikt się do mnie po niego nie zgłosił. Jeśli dostanę pisemne wezwanie to wydrukuje je, oprawię w ramki i powieszę na ścianie —przekonuje. Ryb, Deutschlandfunk Polecamy „ książkę profesora Donalda McKale’a pt.„Naziści. Na celowniku sprawiedliwości”. Przenikliwa analiza losów nazistów po II wojnie światowej. Z płynnej i precyzyjnej narracji wyłania się wstrząsająca opowieść o gorzkim kontraście między długoletnimi cierpieniami ofiar a beztroskim życiem zbrodniarzy. Publikacja dostępna na stronie: Hitler, Chruszczow, Goering i Gomułka to wciąż honorowi obywatele Szczecina. Radni stolicy Pomorza Zachodniego w końcu postanowili to zmienić i przygotowali projekt uchwały w tej sprawie. Materiał programu "Polska i Świat" pozbywa się niechlubnych, choć nadal "honorowych" obywateli Prezydent powołał specjalny zespół, mający na celu uregulowanie tego stanu rzeczy - powiedział Krzysztof Soska, wiceprezydent ma projekt uchwały, w której podkreślono że obywatelstwa honorowe Hitlera i Goeringa są nieważne, bo ustanowili je niemieccy radni Nie ma ciągłości prawnej miedzy III Rzeszą, niemieckim a polskim Szczecinem. Uznajemy, że wszystkie honorowe obywatelstwa przed 1945 rokiem są nieważne - podkreślił zaś z tymi po roku 1945? Tu na liście są Bierut, Gomułka czy Chruszczow. Na nich też radni znaleźli sposób. - Druga część uchwały mówiąca o obywatelach w czasach PRL-u, uznająca uchwały podjęte przez Krajową Radę Miejską, Radę Narodową za nieważne - wyjaśnił Rafał Niburski, radny miejski z Nazwiska takie jak Bierut czy Osóbka-Morawski nie zasługują na to, żeby być honorowymi obywatelami - tak honorowymi obywatelami - z jednym wyjątkiem - zostaną tylko ci, którym tytuł nadano po 1990 roku. O takie porządki wiele środowisk postulowało od które mimo upływu lat o kłopotliwej historii milczą - nie brakuje. W księgach Warszawy nie znajdziemy żadnych nazwisk z okresu ponad 60 lat. - Pierwszy raz przyznano w 1918 roku, ostatni w 1929 r. Od 1934 r. do wybuchu wojny te tytuły nie były przyznawane - powiedział Sławomir Paszkiet, rzecznik Rady Miasta St. Warszawy. - Należałoby zrobić kwerendę - może to jest powód do dyskusji - co robić z takimi osobami - "honorowi obywatele" pojawiają się w stolicy dopiero w roku 1992. Choć wiadomo przynajmniej o trzech "honorowych" Warszawianach z czasów PRL. Był wśród nich szef Francuskiej Partii i Wrocław uporały się z problememTakie dyskusje Gdańsk ma dawno za sobą. Hitlerowi i Goeringowi "obywatelstwa" odebrano tam w 1945 r. Z kolei sprawę zasłużonych w PRL-u uregulowano zaraz na początku lat 90. - Rokossowski, Bierut, Kulikow, Batow - to były osoby, którym odebraliśmy te tytuły uchwałą rady miasta - wskazując jakie tytuły honorujemy - oni się w tym gronie nie znaleźli - wyjaśnił Bogdan Oleszek, przewodniczący gdańskiej rady po transformacji, zrobił Wrocław. Zatwierdzając tylko wybrane akty prawa miejscowego sprzed 1990 W wykazie uchwal, które nie będą obowiązywały znalazła się lista z honorowymi obywatelami nadawanymi przed i po II wojnie światowej - mówił Arkadiusz Filipowski, rzecznik wrocławskiego sposobem oprócz Goebbelsa i Gomułki honorowe obywatelstwo stracił również gen. Mirosław Hermaszewski. Wrocław wyjątków nie tmw/kib / Źródło: tvn24Źródło zdjęcia głównego: tvn24 Chociaż od czasu oficjalnego zakończenia drugiej wojny światowej mija 70 lat, to hitlerowcy stale nie pozwalają o sobie zapomnieć. Dowodów nie trzeba daleko szukać. Jeszcze pod koniec marca (!) okazało się, że archeolodzy znaleźli w środku argentyńskiej dżungli dziwne bunkry, które najprawdopodobniej miały być schronieniem dla nazistowskich oficjeli. Ale w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Tuż po zakończeniu największego konfliktu w dziejach świata za zbrodniarzy wojennych uznano 160 tys. ludzi. Jedynie 60 tys. stanęło przed sądem, a jedną trzecią skazano. Liczby mówią same za siebie. Niemieccy zbrodniarze uciekali przed karzącą ręką sprawiedliwości najdalej, jak tylko mogli. I wcale nie szło im to najgorzej. Wielu z nich do tej pory uniknęło sądu. Przyjrzyjmy się bliżej znalezisku ekipy naukowców z Buenos Aires, którzy zaczęli węszyć w dżungli głównie ze względu na lokalne legendy. Do odkrycia doszło na terenie parku Tey Cuaré, nieopodal siedmiotysięcznego miasteczka San Ignacio. Jak relacjonuje argentyński dziennik „Clarín”, żeby dojść do bunkrów, trzeba się wspinać stromymi ścieżkami, a drogę torować przy użyciu maczet. Po dotarciu na miejsce podróżnik zobaczy trzy budynki, których ściany mają grubość kilku metrów. To lokale mieszkalne i magazynowe, ale wśród nich można znaleźć nawet punkt widokowo-obserwacyjny. Z jednej strony, gęsta dzika dżungla, z drugiej - granica z Paragwajem, którą można było w każdej chwili błyskawicznie przekroczyć. Tak na wszelki wypadek. - To miejsce dogodne do obrony, trudno dostępne, gdzie można żyć w ukryciu. Wierzymy, że znaleźliśmy schronienie nazistowskich liderów - powiedział Daniel Schávelzon z Uniwersytetu w Buenos Aires Agencji Reutera. W okolicy znaleziono niemieckie monety z lat 1938-1941 oraz porcelanę opatrzoną wymownym podpisem „Made in Germany”. Naukowcy podkreślają, że wybudowanie schronu wymagało wiele wysiłku, a rozwiązania architektoniczne na pewno nie były stosowane przez miejscowych. Jak relacjonuje „Clarín”, budynki powstały w pierwszej połowie 1940 r., ale najprawdopodobniej nikt nigdy ich nie zamieszkiwał. Dlaczego? Bo wcale nie było takiej potrzeby. Argentyna za czasów rządów Juana Domingo Peróna z otwartymi rękami przyjmowała zbrodniarzy wojennych III Rzeszy. To dlatego oni tak chętnie tam wyjeżdżali, w końcu to miejsce dawało im poczucie bezpieczeństwa. Jechali, mimo że podróż wcale nie należała do najlżejszych - w końcu Berlin od Buenos Aires dzieli (w linii prostej) grubo ponad 11 tys. km. O powojenny los swoich kolegów z SS najprawdopodobniej postanowił zadbać już sam Heinrich Himmler, który osobiście odpowiadał za eksterminację Żydów w Europie. Jak głosi plotka, to on zajął się organizacją słynnej, a zarazem owianej tajemnicą, organizacji ODESSA (Organisation der ehemaligen SS-Angehörigen, czyli Organizacja Byłych Członków SS). Choć niektórzy badacze twierdzą, że działalność tej tajnej siatki jest tylko mitem, a w rzeczywistości za ewakuacją brunatnych przestępców tak naprawdę stali Amerykanie i Watykan. Opinię sceptyków zostawmy jednak z boku i przyjrzyjmy się samej działalności ODESS-y. Jak nietrudno się domyślić, jej głównym zadaniem była organizacja operacji przerzutu Niemców, a także nazistów innych narodowości, w bezpieczne miejsce, czyli do Ameryki Południowej oraz do krajów arabskich. Do przeprowadzenia takiej akcji trzeba było środków finansowych, których niedługo po zakończeniu wojny hitlerowcom nie brakowało. Tyle że te bajeczne bogactwa - przynajmniej jeśli chodzi o ucieczkę za ocean - trzeba było w jakiś sposób przerzucić przez Atlantyk. Nie było to tak proste jak dziś - w końcu system bankowych operacji międzynarodowych SWIFT powstał dopiero w 1973 r. Potrzebne było do tego wsparcie przychylnego rządu. Kooperacja finansowa między III Rzeszą a Argentyną zaczęła się jeszcze podczas wojny. Mowa zarówno o niemieckich koncernach i bankach, jak i majątku prywatnym. Już w 1942 r. Joseph Goebbels zdeponował ponad 12,8 mln dol. w jednym z banków Buenos Aires. Zresztą, jeśli chodzi o lokowanie środków, dla hitlerowców Argentyna była numerem dwa zaraz po Szwajcarii. Nazistowskie okręty podwodne miały często lądować nocą przy ujściu Rio de la Plata (przy nim leży Buenos Aires). Podobno były po brzegi wypełnione złotem, srebrem oraz diamentami, których strzegli niemieccy agenci. Silvano Santander, publicysta i poseł argentyński, stwierdził w 1955 r., że w czasie upadku III Rzeszy do jego kraju trafiło bogactwo o wartości 8 mln amerykańskich dolarów. Najprawdopodobniej te wiadomości są wyssane z palca, ale przecież w każdej plotce kryje się ziarnko prawdy...Wróćmy jednak do domniemanej działalności ODESS-y i osób, które były objęte gwarantowaną przez nią ochroną. Chociaż nie ma pewności, czy organizacja założona przez Heinricha Himmlera rzeczywiście istniała, to jedno jest jasne jak słońce: zbrodniarze hitlerowscy uciekali ze Starego Kontynentu najczęściej przez Włochy. W praktyce miały im pomagać Międzynarodowy Czerwony Krzyż, Watykan i Amerykanie. Taką tezę lansuje w swojej książce Gerald Steinacher, historyk z Południowego Tyrolu, autor książki „Naziści w ucieczce. Jak nazistowscy zbrodniarze wojenni w latach 1946-1955 uciekali przez Włochy za morze”. Początek drogi nazistowskich uciekinierów zaczynał się głównie w Austrii i na południu Niemiec. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że było tam pełno uchodźców - jeńców wojennych, Żydów czy ludzi wysiedlonych, którzy po koszmarze wojennym szukali lepszego jutra - wcale nietrudno było wtopić się w tłum hitlerowskim oprawcom. Kluczem do wolności okazała się przełęcz Brenner na granicy austriacko-włoskiej. Z biegiem czasu trasa uciekinierów doczekała się konkretnego określenia. Nazywano ją linią szczurów albo klasztornym szlakiem. Tę drogę ucieczki wybrało 90 proc. nazistowskich zbrodniarzy. Na całym procederze zarabiali przede wszystkim górale, którzy doskonale znali trasę przez Alpy. „W przypadku Żydów przewodnicy czekali, aż zbierze się sześć osób, które przeprowadzano za ryczałtową opłatę 4 tys. szylingów. Znani narodowi socjaliści musieli zapłacić znacznie więcej: po tysiąc szylingów na głowę” - pisze Steinacher. Zdarzało się, że po drodze, w tym samym miejscu, nocowali Żydzi zmierzający do Palestyny i ich oprawcy z czasów drugiej wojny światowej. Rzesze zbrodniarzy znajdowały schronienie głównie na terenie Tyrolu Południowego (inna nazwa to Górna Adyga, region w północnych Włoszech przejęty od Austrii po I wojnie światowej) ze względu na niemieckojęzyczną ludność, która przychylnie spoglądała na uciekających hitlerowców. Uciekinierzy podszywali się pod miejscowych, bo na ich korzyść działał układ Mussoliniego z Hitlerem zawarty jeszcze w roku 1939. Porozumienie zakładało, że miejscowi Niemcy mogli zrzec się włoskiego obywatelstwa i przenieść się na tereny III Rzeszy. Po wojnie ci ludzie byli formalnie bezpaństwowcami, którzy dysponowali prawem do paszportów Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Z punktu widzenia hitlerowskich zbrodniarzy uciekinierów nie mogło być lepiej. Zresztą burmistrz miejscowości Tramin pomagał w ewakuacji. Wystarczyło wystawić nazistom dokumenty z nową tożsamością. A włodarz dysponował oczywiście odpowiednią ilością czystych blankietów. Swoje trzy grosze do sprawy dorzucił też Perón. On też pomagał hitlerowcom zacząć drugie życie. Zgodnie z informacjami zawartymi w archiwach tajnych służb z Chile i Brazylii argentyński prezydent miał sprzedać 10 tys. niewypełnionych paszportów ODESS-ie. Poza tym, odkąd w 1938 r. Perón trafił na Stary Kontynent jako obserwator wojskowy, wcale nie krył swojego zafascynowania narodowym socjalizmem czy autorytarnym kultem Benita Mussoliniego. Ale nie tylko przywódca Argentyny przyłożył rękę do pomocy zbrodniarzom. Jeszcze na rok przed zakończeniem wojny amerykański wywiad wnioskował, że władze Międzynarodowego Czerwonego Krzyża były sterowane przez niemiecką agenturę. Organizacja musiała wiedzieć o masowej zagładzie przeprowadzanej przez Niemców najpóźniej w roku 1943. Jak wiadomo, MCK nie uczynił jednak nic, by pomóc ofiarom hitlerowców. „Jest relatywnie jasne, że Paul Ruegger, prezydent Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, wiedział o nadużyciach. Był wielkim germanofilem, podobnie jak jego poprzednik Carl Jacob Burckhardt. Obaj nastawieni byli antysemicko. Pewne sympatie dla sprawy nazistów w MKCK z pewnością istniały” - stwierdził Gerald Steinacher w wywiadzie dla niemiecko-austriackiej telewizji 3Sat. Jakie było oficjalne stanowisko MKCK? Organizacja podkreślała, że konwencja genewska (to ona wprowadziła w 1864 r. Czerwony Krzyż do prawa międzynarodowego) dotyczyła jedynie jeńców wojennych. Ale nawet jeśli weźmiemy pod uwagę potencjalny antysemityzm kierownictwa i germanofilię, o których mówił Steinacher, to pozornie trudno zrozumieć zaangażowanie w pomoc dla nazistów Amerykanów czy Watykanu. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że tuż po zakończeniu drugiej wojny światu groził kolejny konflikt zbrojny. I to najprawdopodobniej taki, o jakim nikomu się dotąd nie śniło. Tym razem na linii Stalin - reszta świata. Władze kościelne doskonale zdawały sobie sprawę z zagrożenia, jakie niósł ze sobą komunizm. A zbrodniarze hitlerowscy byli przecież specjalistami od walki z czerwoną zarazą. Wiedzieli o tym nie tylko każdym razie tuż po zakończeniu wojny sporą rolę w całym procederze na pewno odegrał austriacki biskup Alois Hudal, autor książki „Fundamenty narodowego socjalizmu”, którą zadedykował Führerowi. Duchowny liczył, że uda mu się sprowadzić hitlerowskie Niemcy na katolicyzm. Ba, dostał nawet złotą odznakę partyjną NSDAP. I najwidoczniej wcale o tym nie zapomniał, kiedy wojna się skończyła. W tym czasie Watykan powołał do życia instytucję Pontifica Commissione Assistenza, która przyznawała dokumenty tożsamości. Co prawda były one respektowane jedynie w kilku krajach, niemniej realnie przyczyniły się do pomocy w ucieczce nazistowskich zbrodniarzy. Jeden z listów polecających tej instytucji załatwił sobie sam Adolf Eichmann, zbrodniarz, który zajmował się koordynacją i wykonaniem planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Za Eichmanna poręczył ks. Eduard Dömöter - bliski współpracownik biskupa Hudala. Z kolei sam Hudal pomagał z ramienia Watykanu internowanym Niemcom w ramach Assistenza Austraica. Ale w tym wypadku „pomoc” nie jest najlepszym określeniem. Mówiąc wprost: biskup ratował zbrodniarzy wojennych przed sądem. W jego domu ukrywało się nawet pięciu zbiegów jednocześnie. To duchowny zorganizował ucieczkę Franza Stangla, Austriaka, który był komendantem obozów śmierci w Treblince i Sobiborze. Pomoc Hudala jest na tyle gorącym tematem, że historycy do tej pory dyskutują, czy o całym procederze wiedzieli papież Pius XII i jego następca Paweł VI - duchowny, który nadzorował działalność Pontifica Commissione. Najprawdopodobniej wiedział. Amerykanie pewnie też, skoro załatwiali swoim agentom ewakuację tą samą drogą, którą uciekali zbrodniarze wojenni. Zapewne świat do tej pory nie rozliczyłby wielu zbrodniarzy, którym udało się zbiec z Europy, gdyby nie działalność dociekliwych historyków i ludzi określanych mianem łowców nazistów. Chyba najsłynniejszym z nich był Szymon Wiesenthal, człowiek, który na własnej skórze odczuł Holokaust, a za cel swojego życia obrał odnalezienie ukrywających się hitlerowców. To on doprowadził do ujęcia i osądzenia Adolfa Eichmanna. I to on odkrył ODESS-ę. - Na jego trop [Eichmanna - red.] wpadłem w 1953 r. i nikt mi wtedy nie wierzył. Dopiero w 1959 r. zaczęto mówić o tym w Izraelu, poza tym jeden prokurator niemiecki zawiadomił rząd Izraela o tym, że Eichmann prawdopodobnie ukrywa się w Argentynie - wspominał Wiesenthal w wywiadzie udzielonym w 1999 r. dla magazynu „Nigdy Więcej”. - Był bardzo zdyscyplinowany i ślepo wierzył partii, jestem pewien, że gdyby jego przełożony powiedział: Weź książkę telefoniczną i zabij wszystkich ludzi na „P” lub na „K”, to on by to zrobił. Eichmann został osądzony i powieszony przez władze Izraela. Agenci Mosadu dopadli go 11 maja 1960 r. w Buenos Aires. Oficjalnie nazywał się wtedy Riccardo Klement. Wpadł, bo czuł się na tyle pewnie, że ułatwiło to agentom porwanie - oficjalnie Argentyna nie zgodziłaby się na ekstradycję. W każdym razie Eichmann podszedł do mężczyzny, który naprawiał samochód nieopodal jego domu. Kiedy tylko znalazł się obok nieznajomego, ten wciągnął go do rowu. Stamtąd został zabrany na lotnisko i błyskawicznie przetransportowany do Jerozolimy. Wyrok śmierci wykonano 1 czerwca 1962 r. Prochy zbrodniarza wysypano do morza, by nikt nigdy nie mógł postawić mu pomnika. Ale wielu kolegów Eichmanna miało o wiele więcej szczęścia. Wśród tych, którzy wymknęli się wymiarowi sprawiedliwości, był chociażby Aribert Heim, którego więźniowie obozu KL Mauthausen--Gusen, ze względu na wyjątkowy sadyzm, nazywali Doktorem Śmierć. - Dr Heim miał zwyczaj sprawdzać stan uzębienia ofiar. Jeśli ktoś miał zdrowe zęby, wtedy doktor uśmiercał go zastrzykiem, odcinał głowę, zostawiał ją w krematorium na parę godzin, żeby odpadły z niej wszystkie miękkie części, a później preparował czaszkę dla siebie albo znajomych, aby służyła jako ozdoba biurka - zeznał Josef Kohl, jeden z więźniów, który przeżył obóz. Psychopata i sadysta pokroju Heima przeżył wojnę i przez lata zwodził wymiar sprawiedliwości i łowców nazistów. Po latach okazało się, że podobno zmarł w 1992 r. w Egipcie na raka odbytu. Odkąd dowiedział się, że jest poszukiwany, ukrywał się w Ameryce Południowej, na Bałkanach i w Danii, by wylądować w Egipcie. Miał przejść na islam i zmienić nazwisko na Tarek Farid Husajn. Ale nie on pierwszy i nie ostatni przez lata zwodził organy ścigania.

naziści na celowniku sprawiedliwości